Niezależnie od tego, jak bardzo staramy się skupiać na swojej pracy i zmieniać polską szkołę od podstaw, żyjemy i działamy w rzeczywistości edukacyjnej, która jest po prostu chora. Czy chcemy, czy nie jej problemy dotykają nas i naszych uczniów. Możemy robić fantastyczne zajęcia, wprowadzać innowacje, być nauczycielem na miarę XXI w., ale tuż za progiem naszej sali czeka na dzieci szara rzeczywistość – 38 godzin tygodniowo lekcji w ławkach, tradycyjny model nauczania na wielu przedmiotach (no to resztę doczytajcie z podręcznika. I zróbcie ćwiczenia od…do…), stres związany z ocenami i niepewną przyszłością edukacyjną (nieznana formuła egzaminu, skumulowane roczniki, braki w kadrach nauczycielskich), brak czasu (i siły) na rozwijanie pasji.
Dotychczas uczyłam w gimnazjum. Od tego roku zostałam wychowawczynią klasy VII dwujęzycznej i…zderzyłam się czołowo z molochem edukacji. Mamy 3 tydzień nauki, a dzieciaki dosłownie padają na twarz ze zmęczenia. Kalendarz Librusa jest przepełniony „zapowiedziami” sprawdzianów, kartkówek, powtórek, lektur, projektów i innej maści cudów. Ciągle słyszę o bezsensownych pracach domowych, które tylko zabierają czas.
Patrząc na to wszystko, zadałam sobie pytanie, jak mogę pomóc moim uczniom przetrwać ten horror. Oto kilka moich przemyśleń.
Prace domowe
Nie jestem nauczycielem, który uważa, że trzeba zlikwidować prace domowe. Ba! Sądzę nawet, że w polskim systemie oświaty, przeładowanym po kokardkę materiałem są one niestety koniecznością i wizja szkoły bez prac domowych to mit. Nie wszystko można wyćwiczyć w 45 minut, nie wszystko przeczytać na lekcji. Są dzieci, które muszą więcej czasu poświęcić na przyswojenie materiału, niż możemy im dać na zajęciach. Istnieją przedmioty, w których liczy się najzwyczajniej w świecie trening (patrz matematyka). Takie fakty.
Inną kwestia jest to, że wielu nauczycieli zadaje prace totalnie bezrefleksyjnie. Bo jaki jest sens przepisywania do zeszytu słowniczka pojęć z biologii? Albo odpowiadania pisemnie na pytanie, które było przedyskutowane na lekcji i jest z niego notatka? Po co zadawać 3 strony ćwiczeń z historii? Według mnie – można sobie darować, bo nasz uczeń i tak tego nie zrobi. Wraca do domu po 8 – 9 godzinach zajęć. Nie wiem jak wy, ale ja bym na jego miejscu chciała mieć czas, żeby odpocząć i zresetować umysł, a nie siadać na następne 2-3 godziny do robienia czegoś, czego sensu nie widzę. Weźcie poprawkę, że wielu waszych uczniów ma jeszcze dodatkowe zajęcia – treningi, języki, jakieś hobby. A doba ma 24 godziny. Kiedyś jeszcze trzeba spać.
Dlatego też staram się zadawać do domu tylko to, co uważam za absolutnie niezbędne. I to po porządnym przemyśleniu tematu. Moi uczniowie wiedzą, że jeśli jest coś zadane z polskiego, to na pewno będzie potrzebne lub służy wyćwiczeniu umiejętności. Wiedzą, że praca domowa może być podstawą odwróconej lekcji lub punktem wyjścia do ważnej, ciekawej dyskusji. I szanują to. Odrabiają prace. Czasem mówią wprost, że nie dadzą rady czegoś przygotować, bo muszą zając się innym przedmiotem. Wtedy staram się jakoś inaczej przygotować zajęcia lub umawiamy się na inny termin.
Zajęcia wspierające
W swoim planie pracy wychowawczej ograniczyłam do minimum różne pierdoły narzucone przez wszelakie „Organy”. Postawiłam na zajęcia, które będą wsparciem dla uczniów. Na godzinie wychowawczej, która mam na 8 lekcji, uczę dzieciaki metod relaksacyjnych i radzenia sobie ze stresem. Wykorzystujemy techniki treningu aktorskiego, panowania nad oddechem, robimy proste ćwiczenia odprężające umysł i ciało. Czasem widzę na korytarzu, jak uczniowie stosują sobie te ćwiczenia przed trudnymi lekcjami.
Zajmujemy się także technikami uczenia się. W naszym systemie nauczania nadal wychodzi się z założenia, że człowiek rodzi się od razu z umiejętnościami służącymi samorozwojowi. Tymczasem wielu uczniów ma z tym naprawdę wielki problem. Nie potrafią prowadzić zeszytów i notatek, uczą się wszystkiego na pamięć, nie potrafią porządkować informacji. Niewiele też wiedzą o higienie pracy umysłowej czy planowaniu zadań. Dlatego zamiast realizować kolejny nadęty temat patriotyczny, może warto się pochylić nad rozwijaniem takich umiejętności.
Lekcje w przestrzeni
Siedzieliście ostatnio 9 godzin w szkolnej ławce? Polecam jako ascezę. Mnie zdarza się uczestniczyć w Radach trwających 5 – 6 godzin. Po dwóch mam ochotę pociąć się tępą ekierką. Nic dziwnego, że dzieciaki się rozpraszają, kręcą lub przeciwnie – pokładają na stołach. Dlatego staram się organizować jak najwięcej zajęć w różnych przestrzeniach i jeśli to możliwe – w ruchu. Czasem wystarczy po prostu zejść do biblioteki i pozwolić uczniom siedzieć na dywanie, innym razem zaaranżować naukę na boisku. Bardzo ciekawie wyszła też lekcja z „Dziadów” Mickiewicza, podczas której pracowaliśmy na ćwiczeniach teatralnych z wykorzystaniem różnych szkolnych przestrzeni (ścian, parapetów, schodów itp.)
Korzyści z takich lekcji są naprawdę duże. Przede wszystkim uczniowie starają się na nich pracować najlepiej jak umieją, by pokazać, że warto z nimi takie „eksperymenty” robić. Po drugie poprzez działanie naprawdę dużo zapamiętują, uczą się od siebie, są kreatywni i aktywni. Po trzecie wreszcie tego typu „triki” są po prostu relaksujące i dają uczniom możliwość wytchnienia między zwykłymi lekcjami. Wielokrotnie słyszałam od dzieci, że zmiana przestrzeni, wyjście z ławek, nawet jeśli łączy się z intensywną pracą, jest swoistą odskocznią od ślęczenia nad zeszytem.
Zachęcam Was do wprowadzenie w życie tych 3 prostych elementów i do poszukiwania kolejnych, które sprawią, że szkoła przestanie choć trochę straszyć. Podzielcie się swoimi uwagami i przemyśleniami. Napiszcie o metodach, które wy stosujecie, aby wspomóc uczniów. Chętnie poczytam o waszych sposobach na uczłowieczanie edukacji.