Zombie na wakacjach
Wreszcie…koniec roku szkolnego. Oczami wyobraźni widzisz siebie wyspanego,z książką i kawą, z uśmiechem zażywającego relaksu. A tymczasem – budzisz się o świcie i nie możesz zasnąć, bo po głowie kołacze się myśl, że jeszcze trzeba sprzątnąć salę i pochować papiery z biurka. Wstajesz lewą nogą i choć świat oferuje ci wiele aktywności, na które normalnie nie miałeś czasu – teraz nic, ale totalnie NIC ci się nie chce. Łazisz bez celu po domu z humorem płatnego mordercy, znudzony i całkowicie rozbity umysłowo. Zombie.
Druga opcja – zrywasz się z łózka jak zawsze i ruszasz do boju. Pranie, sprzątanie, prasowanie. No i obowiązkowo mycie okien. I trzepanie dywanów. Albo jeszcze lepiej! Już następnego dnia po końcowej radzie pedagogicznej pakujesz się w autokar i radośnie wyruszasz z bandą dzieciarów na kolonie. Jesteś jak ten chomik w kółku, który nie potrafi się zatrzymać.
Internet pełen jest nauczycielskich memów, mówiących o tym, jak nasz wygląd i emocje zmieniają się pod wpływem pracy. Jedna z moich ulubionych stron na Facebooku Nauczyciel zrozumie opublikowała m.in takie wizualizacje:
W oku cyklonu
Po 10 miesiącach życia w oku cyklonu pierwsze dni wakacji nie są łatwe. Pisząc o pracy w szkole, rzadko mówi się o wyczerpaniu psychicznym, energetycznym, emocjonalnym i fizycznym. Rzadko też wspomina się o tym, że nauczyciele na co dzień przejmujący na siebie odpowiedzialność za drugiego człowieka, rozwiązujący problemy innych, zmagający się z trudną rzeczywistością systemu oświaty, narażeni na ciągły stres – są pozostawieni sami sobie. Kto słyszał o pomocy psychologicznej dla nauczycieli? O superwizji? O jakimkolwiek systemie wspomagania psychologicznego pracowników oświaty?
Nie pozostaje nam nic innego, jak zatroszczyć się o siebie samodzielnie. Dziś chciałabym się z tobą podzielić swoją praktyką odzyskiwania równowagi, zainspirować do wglądu w siebie. Każdego dnia poświęcamy się obcym ludziom. Kiedy już mamy wolne, robimy to samo dla bliskich, chcąc im zrekompensować brak czasu na co dzień. Dlatego też proponuję Ci tydzień tylko dla siebie. Oczywiście, można wyjechać, odciąć się od rodziny albo tak zarządzać czasem i przestrzenią, aby każdego dnia wygospodarować kilka godzin całkowitego spokoju. Wszystkie wersje działają. Sprawdziłam.
DZIEŃ PIERWSZY
To dla mnie czas na pozbieranie i oczyszczenie myśli z różnych stresogennych śmieci zawodowych. O ile to możliwe praktykę zaczynam od rana. Wstaję powoli, robię ulubioną kawę, siadam na balkonie i staram się niczym nie zajmować (żadnego Facebooka, gazet, telefonów…). Tylko ja i kawa.
Biorę kartkę i długopis i staram się zapisać swoje myśli, tak jak one płyną, bez poprawek, logiki, składni. Robię to ok 15 minut – niezbyt długo, a jednak wystarczająco, by przestać się na tym koncentrować. W ten sposób oczyszczam i uspokajam myśli, wyrzucam na kartkę wszystko to, co jeszcze kłębi się we mnie. Co potem z zapisem własnego „strumienia świadomości”? Praktycy mówią, żeby tego nie zachowywać. Najlepiej bez czytania podrzeć i wyrzucić do kosza. Ja czasem zachowuję swoją bazgraninę, ale czytam ją dopiero po miesiącu. Z dystansu.
Julia Cameron w książce „Droga artysty” proponuje to ćwiczenie jako codzienny rytuał. Mnie wystarcza jako epizod, sposób na wyciszenie.
DZIEŃ DRUGI
Wszystko zależy od tego, jak bardzo potrzebuję detoksu. Jeżeli czuję, że moje siły są bardzo nadwątlone, ćwiczenie z dnia pierwszego i drugiego powtarzam codziennie przez tydzień. Nie zajmują one dużo czasu, a są doskonałą bazą pod kolejne doświadczenia. Dzień drugi poświęcam wdzięczności. To znana w psychologii metoda. Polega na zapisywaniu każdego dnia, za co jesteśmy światu/Bogu/losowi wdzięczni.I znowu – nie stosuję dzienniczka wdzięczności, ale wykonuję to ćwiczenie przez tydzień, aby skierować myślenie na to, co jest dla mnie naprawdę ważne.
Polecam też inny wariant. Stosuje go często w ciągu roku szkolnego, gdy przytłoczona tonami obowiązków, zaczynam łapać doła. To ćwiczenie polega na zapisywaniu codziennie jednej dobrej rzeczy, która nam się przytrafiła. Często są to drobiazgi – ktoś się uśmiechnął, kot przyszedł się przytulić, spadł śnieg. Praktyka zapisywania tego pozwala na wyrobienie w sobie nawyku koncentrowania się na tych fajnych rzeczach, a co za tym idzie panowania nad złymi chwilami.
DZIEŃ TRZECI
Trzeciego dnia staram się skoncentrować na zatrzymywaniu chwil. Chodzi o to, by maksymalnie skoncentrować się na detalach,które codziennie mijamy bezrefleksyjnie. Można pójść na spacer i przyglądać się mrówkom, fakturze ściany, kropli wody na szkle. Można usiąść w najbardziej ruchliwym miejscu w centrum miasta i patrząc na ludzi, odszukiwać w nich różne historie. Chodzi o to, aby przestawić swoje codzienne, pobieżne spojrzenie na większy zoom.
Kiedy wiem, że praktyka „zatrzymywania chwil” działa? Kiedy czas zaczyna płynąć jakby wolniej, a ja zaczynam świadomie odbierać świat wszystkimi zmysłami. Zaczynam słyszeć dźwięki, które choć są całkowicie normalne, nie docierały wcześniej do świadomości. Uzmysławiam sobie faktury przedmiotów, ich temperaturę, zapach. Uwielbiam ten stan.
DZIEŃ CZWARTY
W codziennym pędzie zapominamy o swoich marzeniach. Zabiegani miedzy domem a pracą, ukierunkowani na przetrwanie rzadko pozwalamy sobie na poświęcenie naszym pragnieniom odpowiedniej uwagi. Dlatego też warto, szukając wewnętrznej równowagi, przyjrzeć się marzeniom. Zaczynam od zapisania na kartce trzech swoich pragnień. Staram się, aby było to rzeczywiście to, czego bym bardzo chciała, niezależnie, czy może się spełnić. Następny etap to wizualizacja marzeń. Lubię pisać, więc dla mnie najlepszym sposobem ucieleśnienia wyobrażeń są słowa. Można swoje marzenie narysować, sfotografować lub wykleić z wycinków gazet. Chodzi po prostu o to, by poświęcić mu czas, na chwilę przenieść się w ten wymarzony świat tak, jakby istniał naprawdę.
Dla mnie dzień czwarty jest bardzo ważny. Naprawdę pozwala mi się wyrwać z ram codzienności, odpocząć, poczuć, że moje wnętrze nie jest do końca wypalone.
DZIEŃ PIĄTY
We współczesnym świecie często zaniedbujemy relacje z innymi ludźmi. Stają się one powierzchowne i pragmatyczne. W ferworze codziennych zajęć nie pochylamy się nad swoimi uczuciami, nie zastanawiamy się, ile warte są dla nas osoby wokół. Dlatego też dzień piaty poświęcony jest uczuciom i relacjom z innymi. Ważne, aby spędzić ten czas samotnie, analizując to, co w nas naprawdę siedzi i pisząc o tym w listach. Z jednej strony możemy sobie uzmysłowić swoje prawdziwe emocje, z drugiej sprawić drugiej osobie niespodziankę w postaci listu. Uwielbiam ten element siedmiodniowego detoksu. List ma w sobie coś niezwykłego, a ręczne pisanie pozwala na prawdziwy przepływ uczuć, na powiedzenie tego wszystkiego, co tak często trudno przechodzi przez gardło.
List można oczywiście wysłać albo podrzeć i wyrzucić. Ta druga opcja polecana jest zwłaszcza wtedy, gdy za pomocą pisma chcemy się rozliczyć z jakimiś dawnymi problemami. Ja na detoks polecam pisanie do kogoś, kogo naprawdę kochamy, a na co dzień zapominamy o tym mówić.
DZIEŃ SZÓSTY
To mój ulubiony dzień. To czas na małą przyjemność, która sprawiamy sami sobie. To może być cokolwiek i wcale nie musi wiązać się z wydawaniem pieniędzy. Chodzi o to, by podarować sobie coś fajnego – wieczór z książką, relaksującą kąpiel, kieliszek wina. Może dawno nie jadłeś kebabu i masz na niego wielką ochotę albo lubisz rurki z kremem? Nieważne, co to będzie. Masz mieć z tego frajdę i poczucie, że dajesz sobie prezent.
DZIEŃ SIÓDMY
To ukoronowanie całego tygodnia. Siódmy dzień to randka z samym sobą. Przez większość czasu jesteśmy z innymi ludźmi. Przyzwyczailiśmy się do tego, że wychodząc gdzieś, mamy towarzystwo. Randka ze sobą jest tego całkowitym zaprzeczeniem. Chodzi o to, by wybrać się samotnie do kina, na spacer, na kawę, do muzeum i nie czuć się z tym źle/ dziwnie. Znaleźć w sobie partnera do dyskusji, wsłuchać się w swoje myśli i wrażenia. Zwolnić i nie spieszyć się z powrotem do domu. Dać czas sobie.
Jeżeli zainspirowałam cię do poszukiwania wewnętrznej równowagi – daj znać. Jestem bardzo ciekawa, czy ktoś zdecydował się na siedmiodniowy detoks i jakie ma wrażenia. Czekam na twoją recenzję 🙂