PZO czyli Przedmiotowe Zasady Oceniania to jeden z tych dokumentów szkolnych, którego szczerze nienawidzę. I nie mówię tu o jasno określonych zasadach współpracy, ale o idiotycznych wymogach, które niby mają coś uprościć.
W tym roku dyrekcja się zmieniła i padło… „Proszę przygotować przedmiotowe zasady oceniania z wymaganiami na poszczególne stopnie”. Ale jak „z wymaganiami na stopnie”? Brzmiało to jak wezwanie do wspinaczki na Mount Everest w japonkach. Każdy, kto kiedykolwiek wspinał się na papierkowe szczyty szkolnej biurokracji, wie, że to nie jest spacer po równinie. Tu nie ma przewodnika, tlenu ani nawet porządnej mapy. Jest za to polecenie służbowe i wizja pustej kartki, którą trzeba czymś wypełnić.
Przez długi czas udawało mi się ten szczyt omijać. Zamiast pisać kolejne elaboraty, tworzyłam dla uczniów krótkie, czytelne instrukcje z wyjaśnieniami, jak będziemy pracować na lekcjach. A po szczegóły odsyłałam ich po prostu do Wewnątrzszkolnego Systemu Oceniania (WSO), gdzie znajdowały się widełki procentowe na poszczególne oceny. I wszyscy byli zadowoleni – uczniowie, bo wiedzieli, czego się spodziewać, ja, bo nie grzęzłam w papierologii, a dyrekcja miała spokój, bo przecież dokument w szafie zawsze istniał.
Tym razem nie było przebacz. Trzeba było usiąść i napisać własne PZO – Przedmiotowe Zasady Oceniania i te cholerne wymagania na konkretne oceny. Każdy polonista, który choć raz spróbował uczyć bez stopni, wie, jak trudno jest zbudować dokument, który z jednej strony spełniałby kryteria systemu rodem z XIX w., a z drugiej był realną pomocą w pracy metodami z innej bajki. Zderzenie żywego procesu uczenia się z cyferkami zawsze kończy się tym samym – śmiechem albo płaczem. I jak tu „wycenić” uczniowski błysk, trafną interpretację w dyskusji albo odwagę zadania trudnego pytania? Jak wrzucić do rubryki emocje, refleksje, twórczość? Nie da się. A jednak system edukacyjny oczekuje, że w magiczny sposób przeliczymy wszystko na prostą skalę od 1 do 6 i że właśnie w tym tkwi sprawiedliwość.
Po co właściwie PZO?
Zanim zaczęłam pisać, zadałam sobie najprostsze pytanie: po co w ogóle istnieje PZO? Jeśli odpowiedzią jest „żeby policzyć średnią i wystawić ocenę”, to równie dobrze mogłabym rzucać kostką. Serio, cyfra 4 nic nie mówi o tym, co uczeń naprawdę potrafi, a czego się dopiero uczy.
Dlatego moje PZO postanowiłam oprzeć na ocenianiu kształtującym. Nie cyfry są tu najważniejsze, ale informacja zwrotna. Uczeń i rodzic mają wiedzieć: co już działa, co warto poprawić i jak to zrobić. Same oceny pojawiają się tylko cztery razy w roku, bo tego wymaga ode mnie szkoła. Są niejako podsumowaniem etapu, a nie codziennym batem wiszącym nad głową.
Dodałam też trzy perspektywy oceny: nauczyciela, samoocenę ucznia i ocenę koleżeńską. W szkole chodzi przecież o rozwój i PZO powinien to odzwierciedlać. Kiedy uczeń zaczyna sam siebie oceniać i widzi, że jego zdanie naprawdę się liczy, zmienia się całe podejście do nauki. Możemy wtedy skutecznie budować motywację wewnętrzną, a o to przecież chodzi!
PZO i „horoskop ocenowy”
Najtrudniejsze w tworzeniu PZO było spisanie wymagań na poszczególne stopnie. Serio, to wyglądało jak pisanie horoskopu: wszyscy wiedzą, że to umowne, a jednak oczekują absolutnej precyzji.
Dlatego zamiast suchej tabelki postawiłam na opisy. Każdy stopień ma swój ogólny opis, kryteria kompetencyjne i wymagania organizacyjne. Szóstka nie oznacza ucznia bezbłędnego, tylko takiego, który działa twórczo, samodzielnie i dojrzale. Trójka – to uczeń, który spełnia wymagania konieczne, ale jeszcze potrzebuje wsparcia. Dwójka – ktoś, kto ma duże braki, ale jednak podejmuje wysiłek. Jedynka – nie kara, ale sygnał: nie mamy dowodów Twojej pracy, trzeba zacząć od nowa.
Tak opisane wymagania w PZO działają jak mapa. Pokazują, gdzie uczeń jest na swojej drodze i dokąd może pójść. Nie są wyrokiem, ale przewodnikiem.
PZO w praktyce czyli papierologia z duszą
Nie chciałam, żeby PZO były tylko teorią. Dlatego wprowadziłam też elementy praktyczne: jasne zasady prowadzenia zeszytu, pracy z lekturą i tworzenie portfolio. Uczniowie mają własne teczki z kluczowymi pracami pisemnymi, które pokazują postępy czarno na białym.
Dodałam także wyzwania semestralne czyli zadania specjalne, które uczeń wykonuje samodzielnie, w wybranym momencie. To nie tylko sprawdzian wiedzy, ale laboratorium kreatywności i odpowiedzialności. Dzięki temu PZO przestają być martwym zapisem, a stają się realnym narzędziem wspierającym rozwój.
Finał
Zadanie, choć trudne, okazało się zaskakująco wartościowe. Zamiast martwego dokumentu stworzyłam PZO, które naprawdę żyją. To narzędzie porządkuje pracę i daje przestrzeń na rozwój. Dzięki niemu uczeń widzi, w jakim miejscu się znajduje, ja mogę śledzić jego postępy, a rodzice dostają coś więcej niż tylko cyferkę.
Jeśli więc uczysz bez stopni i też stoisz przed wyzwaniem napisania PSO – uwierz, da się z tego zrobić coś sensownego. Moje Przedmiotowe Zasady Oceniania PZO dla klas IV–VIII udostępniłam jako gotowy materiał. Możesz go pobrać na Złotym Nauczycielu i potraktować jako inspirację albo fundament do własnej pracy.
I tak, dalej uważam, że cała ta biurokracja to trochę fikcja. Ale skoro trzeba ją stworzyć, to niech to będzie fikcja, która wspiera ucznia i daje nam – nauczycielom – poczucie, że to, co robimy, naprawdę ma sens.