Historia pewnej dziewczyny
Historia zaczęła się kilka lat temu. Do mojej grupy teatralnej dołączyła siódmoklasistka. Miła, mądra, wrażliwa. Z ogromnymi chęciami do działania. Dziewczyna nie tylko sprawdzała się na scenie, ale także miała zmysł organizacyjny. Aktywnie działała w samorządzie szkoły, a w piątki ogarniała teatralny bałagan. Mimo że uczyła się dobrze i była inteligentna, nie potrafiła zapanować nad stresem. Trafiła do psychologa, potem do psychiatry. Postawiono diagnozę i określono zalecenia. Dziewczyna dostała wsparcie w szkole, w domu i funkcjonowała całkiem nieźle.
Uczennica miała marzenie. Chciała nauczyć się języka i studiować w pewnym pięknym kraju. Jednak, żeby to osiągnąć, musiała się dostać do konkretnego liceum. A to było wyzwanie, gdyż kończyła szkołę w sławetnym podwójnym roczniku. Pamiętam jej radość, kiedy marzenie zaczęło się spełniać – została przyjęta do wymarzonej szkoły.
Chociaż kontakt nam się rozluźnił, nie straciłam z oczu naszej bohaterki. Docierały do mnie wieści, że nadal prężnie działa na terenie nowej szkoły i poza nią. Organizuje, sieciuje ludzi, podejmuje decyzje, interweniuje w sprawach młodych obywateli. Wiedziałam, że bierze udział w demonstracjach i aktywnie broni swoich wartości. Młoda przedstawicielka społeczeństwa obywatelskiego.
Niedawno spotkałyśmy się przy okazji jakiegoś wydarzenia. Przede mną objawiła się jakaś obca postać. Gdzie się podziała dziewczynka z grupy teatralnej? Doskonale pamiętam ten stan, gdy stres i depresja zaciskają gardło, a organizm kategorycznie odmawia przyjmowania pożywienia. Wizualizacja tego stanu stała przede mną i spoglądała przyjaźnie wielkimi oczami. Kiedy rozmawiałyśmy, zauważyłam, jak bardzo trzęsą się jej dłonie.
Historia "elitarnej" szkoły
Historia jakich wiele. Szkoła z tradycjami w dużym mieście. Gdy wchodzicie na stronę internetową, od razu rzuca się Wam w oczy panel z „odznakami”. A więc możecie sprawdzić, które miejsce przyznano placówce w rankingu „Perspektyw”. Dowiecie się, z jakimi instytucjami szkoła podpisała partnerstwo, a także w jakich programach wzięła udział. Tu królują hasła dialog, sukces i pozytywne myślenie. Mnóstwo tu zajawek ciekawych wydarzeń, a ze zdjęć szczerzą się zadowoleni z życia uczniowie.
Kiedy rozgościcie się na stronie, zauważycie wiele aktywności i rozwijających działań. Obraz idealnego miejsca dopełniają informacje o pomocy, którą uczeń może uzyskać w szkole oraz wizja świetlanej przyszłości na zagranicznych uniwersytetach.
Szkoła ma priorytety. Aby utrzymać się w górnej ćwiartce rankingów, musi wyprodukować olimpijczyków, a wyniki matur nie mogą osunąć się ani o włos w dół. Uczniów trzeba tuczyć wiedzą, jak kaczki na fermie. Nie można dopuścić, by ktokolwiek obniżył słupek w excelu. Tych, którzy niezbyt dobrze radzą sobie z przedmiotami egzaminacyjnymi, trzeba zaprząc do kieratu i poganiać niezliczoną ilością sprawdzianów.
Jeden…Jeden…Jeden… Nie umiesz… Za mało…Za wolno… Niedostatecznie wysoko. Stres. Sprawdzian. Jeden. Zagrożenie. Stres. Korepetycje. Stres. Poprawa. I znów jeden. Zabrakło ci pół punktu. Zakuwanie. Stres. Poprawa. Stres Udało się. Stres. Jeszcze brakuje. Jedna ocena to za mało. Stres Druga ocena. Stres. Czy to wystarczy? Stres. Średnia rośnie. Za mało się starasz. Stres. Tak, wiem, że umiesz, ale nie zaliczyłeś kartkówki pól roku temu. Stres. Niedostateczny na koniec roku. Stres. Stres. Stres.
W szkole panują zasady. Ramy, których nie wolno przesunąć ani o milimetr, bo idealny obraz może z nich wypaść. Oświetla go aureola Świętej Średniej. Cyfry rządzą światem. Dlaczego tu miałoby być inaczej? Jakie ustalanie oceny? Tu nie ma co ustalać. Matematyka nie kłamie. Brakuje dwóch setnych wiedzy do oświecenia.
Historia pewnego nauczyciela
Historia, której nie znam. Wiem tylko, że pewna uczelnia nadała mu tytuł naukowy. Ktoś podpisał papier poświadczający przygotowanie pedagogiczne. Jakaś komisja, na podstawie idealnie skrojonej opowieści o nauczaniu, nadała mu stopień awansu. Pewien dyrektor go zatrudnił i wyniósł na boski piedestał rozdającego łaskę bądź potępienie. Nikt o nic nie pytał. Nikt zapewne nie zainteresował się, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami klas. „Incydenty” zamieciono pod dywan. Cicho sza. Nauczyciel akademicki w szkole to skarb. Nie można go drażnić, bo jeszcze odejdzie.
Poza tym za moment wszystko będzie na medal. Przynajmniej ten KEN. Skończą się prawa ucznia i anse roszczeniowych rodziców. Minister zapowiedział. Uczniowie mają mieć obowiązki, być z nich rozliczani i motywowani metodami, które choć antyludzkie, wyprowadzą ich na ludzi. Dyscyplina wraca. A dyscyplinę można z(wy)mierzyć linijką. Matematyka musi się zgadzać.
Historia trwa
Przed dziewczyną z grupy teatralnej jeszcze kilka dni walki o cyferkę, która udowodni, czyja historia jest lepsza. Jeszcze kilka dawek stresu, nad którym nie ma kontroli i kilka kilogramów mniej. Potem odchodzi z „elitarnej” szkoły, razem ze syjamską siostrą nerwicą. Porzuca dawne marzenie i wyrusza szukać swojego miejsca gdzie indziej. Jest mądra. Dobrze wie, dokąd zmierza.
Nauczyciel na razie zostaje. Postawił na swoim. Dał leserce popalić i udowodnił swoją wyższość nad materią. Nie boi się kuratorium. Jego metody doskonale wpisują się nurt czarnkowej pedagogiki. Dzięki niemu maturalne słupki są odpowiednio wysokie i szkoła ma szansę wskoczyć o oczko wyżej w rankingach. We wrześniu znów wejdzie do klasy, by obliczać ludzkie potencjały algorytmami Librusa.
Szkoła trwa. Ma mocne fundamenty wieloletniej tradycji. Renoma ściąga młode dusze, mamiąc obietnicą spełnionych marzeń. Szkolny kalkulator na pewno dokładnie policzy, czy człowiek zasługuje na ich spełnienie.
Znam szkołę w Poznaniu, która co roku proponuje inne rozszerzenia. Dlaczego? Jeśli uczeń otrzyma ocenę niedostateczną i chciałby zostać w szkole, by powtarzać rok, nie będzie dla niego klasy o identycznym zestawie przedmiotów uczonych w zakresie rozszerzonym. Tym sposobem – nie ma w szkole uczniów „drugorocznych”, już na początku eliminuje się tych, którzy mogliby zaniżać wyniki, którzy „źle rokują”. Ba! Nie tylko na początku. wyobraźmy sobie ucznia, który dwa lata był świetny, wzorowy, a w trzeciej klasie coś się wydarzyło w jego życiu, co sprawiło, że potrzebuje więcej czasu, że musi powtarzać klasę…Nie, nie jesteś nam już potrzebny. Mieć doskonałe wyniki – jakie to proste, prawda!
Bardzo przygnębiający i prawdziwy obraz. I to wcale nie musi być szkoła, która jest wysoko w rankingu. W szkole średniej, niemal w każdej ważna jest matura, a w przyszłym roku matura będzie po nowemu, więc straszenie maturą wzniosło się na jeszcze wyższy level. Ten właśnie podwójny rocznik trafił do szkół odzwyczajonych już, po latach z uczniami gimnazjalnymi, od takich dzieciaków. W pierwszej klasie na porządku dziennym było pytanie nauczyciela: „Wy jesteście po gimnazjum?”, na które niedawni ósmoklasiści odpowiadali „Nie, my po podstawówce”. Potem okazało się, że ta mityczna matura ciągle jest zagadką, program jest zagadką, podręczniki są zagadką (produkowane na każdy rok szkolny i czasem dopiero we wrześniu albo i później da się je kupić). Zdalna edukacja nie pomogła, uczniowie nie potrafią się uczyć, nie spotykają się ze sobą, nie chodzą do szkoły już po wystawieniu ocen, bo po co. Cieszą się, że rok zaliczony, bo nie wszyscy mają takie szczęście, jest kilka poprawek. W końcu trzeba rozliczyć ten czas, kiedy uczniowie niczego się nie nauczyli, bo tylko ściągali, korzystając z wszystkich możliwości. Na onlinach nieraz s łyszeli, że tylko oszukują, że mikrofon, czy kamera nie działa, że nie można im ufać, że te oceny zdobywane w zdalnym nauczaniu nie mają żadnej wartości. Dlaczego nauczycieli nikt nie rozlicza? To oni nie zdali egzaminu z edukacji zdalnej, to oni nie zadbali o to, by uczniowie nauczyli się samodzielności, nie zadbali o reintegrację klasy, nie zadbali o relacje (na onlinach klasa mojej córki 3 razy przebierała się, a wychowawczyni tego nie zauważyła!) Dyrekcja mówi, że na szczęście jej nauczyciele nie muszą wykorzystywać wszystkiego co wymyśli sobie firma Microsoft – więc lekcje, w których nauczycielka pokazuje wielkoformatowe plansze do kamerki to już wielka odmiana i innowacja, bo najczęściej lekcje polegają na zadawaniu serii pedagogicznych pytań – sztuka polega na tym, by jak najdokładniej odgadnąć jaką odpowiedź ma na myśli nauczyciel. Lekcja języka to praca z ćwiczeniami i odgadywanie, czy właściwa odpowiedź to, a czy b, c lub d, by nauczycielowi nie utrudniać za bardzo korzystanie z klucza w książce nauczyciela. Praca w grupach? Co najwyżej polecenie z podręcznika do realizacji w parach czy małych grupach. Uczniowie dzielą się materiałem i pracują sami. No, ale jak mówi dyrekcja, nauczyciele mają autonomię. Mogą się więc zamknąć w swojej klasie i nikomu nic do tego, co się w tej klasie dzieje. I jeszcze jedno, nauczyciele są specjalistami w swoim przedmiocie, ale psychologii nie kończyli i nie muszą się na niej znać. A tylko w jednej klasie dziewczyna po próbie samobójczej, inna z zaburzeniami po leczeniu w szpitalu, kolejne regularnie chodzą do psychologa czy do grup terapeutycznych, moja córka z zaburzeniami depresyjno-lękowymi, od roku leczy się u psychiatry, ma zindywidualizowaną ścieżkę nauczania. Według dyrekcji jeszcze żadna ścieżka indywidualna im się nie udała, z winy… uczniów. Jeśli matura słabo wypadnie to też będzie wina uczniów, no może jeszcze CKE. Moja koleżanka przyjechała na wakacje z USA, jej córki są w podobnym wieku. Na słowo matura, nadal reaguje stresem, choć całe lata minęły. Cieszy się, że jej córki uczą się w Stanach, gdzie każdy uczy się matematyki na swoim poziomie, co roku sprawdza się, czy ta grupa jest odpowiednia, a egzaminy są czymś, co nauczyciele traktują jako kolejną możliwość sprawdzenia postępu. I jeśli rodzic nie jest zadowolony z efektów pracy w szkole, zgłasza to i szkoła poważnie bierze to pod uwagę i na przykład zmienia nauczyciela czy grupę. A u nas ciągle folwark i strach.
Justynko, dziękuję Ci za ten wpis. Ostatnio mam wrażenie, że edukacja to węzeł gordyjski. Z której strony się na nią nie spojrzy, jeden problem wynika z drugiego i rozrasta się w kilkanaście innych. Ech.