Kiedy w piątek odpowiadałam koleżankom z pracy na pytanie, co robię w weekend, z politowaniem kiwały głowami i przekazywały mi wyrazy współczucia. Konferencja? W weekend? Niektórym nie mogło wręcz pomieścić się w głowie, że ktoś w ogóle bierze w czymś takim udział. Przecież trzeba na to poświęcić swój wolny czas! Przyjmowałam te uwagi ze spokojem. Już dawno zrezygnowałam z prób wyjaśnienia, że tu nie chodzi o pracę, lecz o sens tego, co się robi przez 1/3 doby. I właśnie w poszukiwaniu tego sensu udałam się na Inspir@cje.
Od zawsze twierdzę, że w życiu są dwa wyjątkowo ważne pytania. Jedno z nich brzmi po co? Jeśli nie potrafię znaleźć celu w tym, co robię, po prostu przestaję się tematem zajmować. Idąc tym tropem i refleksyjnie przyglądając się systemowi edukacji, już dawno powinnam rzucić nauczanie w diabły. Konia z rzędem temu, kto potrafi doszukać się sensu w przewrotach edukacyjnych, które funduje się nam co kilka lat.
Drugie ważne pytanie to 'dlaczego?’ Refleksja nad przyczyną zjawisk pozwala mi uniknąć losu osła w kieracie, który nie zauważył, że tuż za płotem wybudowano nowoczesny młyn. Biedne zwierzę urabia się po pachy (hmmm…nie wiem, czy to dobre określenie w przypadku osła),a gdy ocenia efekty – wpada we frustrację. A że nie widzi nic poza swoim kieratem, nie potrafi wyzbyć się metody pracy i poszukać innych rozwiązań.
Tak więc aby wydostać się z Matrixa, w którym już nikt nie wie po co i dlaczego, a jedyną stałą jest „niedasię”, trzeba po prostu poszukać równoległej rzeczywistości. A że tworzy się ona najczęściej w weekendy, więc trafiają tam tylko wybrańcy i buntownicy, których nie boli fakt, że poświęcają czas na swój rozwój. Dla nich nauczanie to coś więcej niż praca zarobkowa, kierat lub krucjata (jak kto woli – misja).
Tegoroczne Inspir@cje wydawały się wieloaspektowe. Jednak im więcej o nich myślę, tym wyraźniej widzę, że były podróżą w poszukiwaniu sensu edukacji. Zasypani niepotrzebną dokumentacją, zmęczeni, poniżeni, sfrustrowani, goniący zajączka podstawy programowej, kolekcjonujący cyferki, zapomnieliśmy, że nauczanie to nie praca na taśmie montażowej. Nie da się wszystkiego ubrać w procedury. Nie można stworzyć standardów produkcji. Ludzie nigdy nie będą tacy sami, powtarzalni. Jeśli wytresuje się ich w dokręcaniu jednej śruby, nigdy nie zbudują unikalnego prototypu. Nie ma też większego znaczenia fakt, czy pracujemy młotkiem, czy używamy najnowszych technologii. Dopóki będziemy skręcać uczniów z takich samych elementów i oczekiwać, że osiągną te same parametry, będziemy jak ten sfrustrowany osioł. Nie zobaczymy nic poza kieratem.
Podczas ostatniego wystąpienia Jarosław Pytlak mówił o tym, że szkoła nie ma jednego, systemowego sensu i że każdy z nauczycieli określa go na własną rękę. Sporo w tym prawdy. Sądzę jednak, że coraz więcej jest osób, dla których sedno nauczania znajduje się w tym samym miejscu. Bardzo wyraźnie wybrzmiało to podczas wszystkich wystąpień konferencyjnych. Spoza tematów pandemii, kompetencji, innowacji, kreatywności, nowych narzędzi wyłaniał się temat najważniejszy – człowiek. Uczeń i nauczyciel. Esencja edukacji. Sens.