Temat listy lektur jest jak Lenin. Wiecznie żywy. Pojawia się w przestrzeni publicznej przy okazji każdej zmiany programów nauczania lub politycznych zawirowań. Przetacza się przez fora internetowe, na których to nauczyciele i rodzice wypłakują się w wirtualną chusteczkę nad niedolą dzieci lub trwają niezłomnie na szańcach, broniąc tradycji. Nieustannie trwa spór o kanon czyli konkretną listę książek, którą powinni przeczytać (a może tylko znać) młodzi ludzie.
Na jednym biegunie trwają twórcy podstaw programowych i od lat proponują młodym czytelnikom niezmienny spis tytułów. Oczywiście, podejście decydentów do listy lektur bywa różne – raz bardziej liberalne, dające nauczycielowi pewną swobodę wyboru, innym razem mocno konserwatywne. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż obracamy się wśród mniej więcej tych samych pozycji książkowych. Teksty są przesuwane między poziomami edukacyjnymi lub znikają z kanonu na jakiś czas, by przy kolejnej reformie pojawić się ponownie. W założeniu zwolenników tradycyjnego kanonu literatura w podstawie programowej ma być gwarantem pewnej ciągłości kulturowej między pokoleniami, stwarzać fundament tożsamości i stanowić źródło wspólnych dla narodu Wartości oraz znaków kulturowych.
W tym miejscu warto postawić twórcom listy lektur dwa pytania. Po pierwsze, czy niezrozumiały dla uczniów kanon lektur rzeczywiście sprzyja wzmacnianiu przynależności narodowej i utrwalaniu konserwatywnych wartości? Po drugie, czy aby na pewno współczesny kod kulturowy opiera się na literaturze klasycznej?
Drugi biegun zajmują zażarci przeciwnicy istnienia spisu lektur. Według nich istnienie kanonu zabija w uczniach pasję czytania, a narzucanie treści lekturowych jest zamachem na wolność jednostki. Na sztandarach pojawiają się argumenty, z którymi notabene trudno się nie zgodzić, o archaicznym języku proponowanych tekstów, o oderwanej od rzeczywistości tematyce dzieł lub treściach, których uczniowie poznawać po prostu nie chcą. Zwolennicy tego nurtu słusznie zauważają, że literatura nie kończy się w połowie XX w. Postulują, aby odesłać wieszczów na pomniki i zająć się problemami świata współczesnego. Czy zatem mamy zrezygnować z uczenia ludzi obcowania z literaturą wysoką i zanurzyć się wyłącznie w to, co łatwe i przyjemne?
Po środku pola bitwy o spis lektur leży rzeczywistość polskiej szkoły, w której praca z kanonem literackim jest fikcją. Po prostu Gombrowicz wiecznie żywy: Jak może zachwycać, jeśli nikt nie czyta oprócz nas, którzy jesteśmy w wieku szkolnym, i to tylko dlatego, że nas zmuszają siłą… Różnica polega na tym, że współczesny model edukacji nie dysponuje narzędziami, które mogłyby zmusić ucznia do przeczytania lektury. Dodatkowo rynek odpowiedział na potrzeby klienta i wyprodukował całą masę streszczeń i opracowań, sprowadzając obcowanie z tekstem literackim do zbioru podstawowych informacji o fabule i bohaterach. Gwóźdź do trumny wbiły egzaminy zewnętrzne, w których nie pyta się o refleksje związane z literaturą czy odniesienia do współczesnego świata, lecz sprawdza się, czy uczeń potrafi opisać dzieło od strony teoretycznoliterackiej. Efekt? Uczniowie czytają bryki, a więc nauczyciel nie może de facto omówić utworu, włączając uczniów w debatę o przekazywanych przez tekst wartościach czy sposobie widzenia świata. Uczy zatem tego, co może, czyli omawia literaturę pod kątem narzuconym przez opracowania i zamiast skupiać się na przekazie połączonym z perspektywą ucznia, staje się przekaźnikiem utrwalonych przez lata schematów. Egzaminy zewnętrzne sprawdzają teorię literatury. Uczniowie teoretycznie znają kanon, ale nigdy go tak naprawdę nie przeczytali, nie przepuścili przez swoje doświadczenie, nie zrozumieli. Jedna wielka farsa.
Spór o kanon lektur jest całkowicie jałowy, dopóki wszyscy nie odpowiemy sobie na jedno proste pytanie. Po co nam w szkole literatura? Jeśli tylko po to, by wbijac komuś do głowy określony model świata lub zabawiać czytaniem, rezygnując z nauki obcowania z pięknym językiem i analizą tego, co ukryte, to sprawa jest prosta. Nie ma o co kruszyć kopii, gdyż obecny spis lektur przy niewielkich modyfikacjach powinien się sprawdzić. Jeśli naszym celem jest nauczenie młodych ludzi schematów myślowych w stylu Słowacki wielkim poetą był, a potem sprawdzenie ich egzaminem, nie ma najmniejszego znaczenia, jakie teksty znajdą się w kanonie i czy uczeń je przeczyta, czy nie.
Po co zatem czytać taki czy inny zestaw książek? Czy chodzi tu tylko o przyjemność, którą niektórym sprawia czytanie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, posłużę się słowami Józefa Czechowicza Kto czyta – żyje wielokrotnie, kto zaś z książkami obcować nie chce, na jeden żywot jest skazany. Czytanie literatury to doświadczanie sytuacji, których być może w życiu nigdy nie przeżyjemy. To nabywanie umiejętności patrzenia na świat oczami innych ludzi i odczuwania ich emocji. Dzięki zanurzeniu w czytaną historię, mamy szansę spojrzenia szerzej na sytuację i zadania sobie pytania, czy postąpilibyśmy tak samo. Obcując z książką, uczymy się człowieczeństwa. Możemy dostrzec, że tak naprawdę, niezależnie od kontekstu historycznego, ludzi łączą te same wartości, przeżywają te same dramaty i radości. Człowiek w swej naturze się nie zmienia. Metamorfozie ulega tylko scenografia wokół niego. Czy potrzebny nam sztywny kanon, by tego uczyć?
Żyjemy w pewnym kontekście kulturowym i aby rozumieć świat wokół, potrzebujemy wiedzy, jak go czytać. Literatura nie tylko opisuje rzeczywistość, ale także wywołuje pewne zjawiska społeczne, kulturowe, ekonomiczne, polityczne. W przestrzeni publicznej, w sztuce rozmawia się nawiązaniami do literatury. Aby móc mówić jednym kulturowym językiem, rozumieć analogie i sensy, musimy mieć spójny kod kulturowy i umieć go deszyfrować. Czy można zrozumieć wydarzenia marca 1968 r. bez wiedzy o treści dramatu Mickiewicza albo odczytywać internetowe memy, nie mając pojęcia, do czego się odnoszą?
Zawsze miałam problem z jednoznacznym określeniem swojego stosunku do kanonu lektur. Z jednej strony rozumiem argumenty obrońców klasyki, z drugiej widzę trudności, jakie z proponowaną literaturą mają uczniowie. Jestem przeciwniczką wrzucania w listę lektur tekstów łatwych i przyjemnych, pisanych prostym językiem i zawierających łopatologiczne przesłania. Jako nauczyciel chciałabym jednak mieć jakiś „płodozmian” i czasem omówić coś innego niż „Pana Tadeusza” czy „Potop”. Nie ukrywam, że miło by było czytać różną literaturę i mieć przestrzeń na poznawanie tego, co tworzy kod kulturowy w XXI w. Jak to połączyć?
Wbrew pozorom rozwiązanie jest dość proste i pojawiło się wiele lat temu w postaci podręcznika „To lubię” Wydawnictwa Edukacyjnego z Krakowa. Wspaniali poloniści stworzyli podręcznik, który składał się wyłącznie z fragmentów różnych tekstów kultury – fragmentów literackich, reprodukcji, nawiązań do filmów czy popkultury, a materiał uporządkowany był tematycznie. W całym podręczniku nie było ani jednego ćwiczenia dla uczniów, żadnej definicji czy opisu teoretycznoliterackiego. Czysta literatura z przypisami, czasami okraszona krótkim wstępem kontekstowym. Siłą tej publikacji były mistrzowsko dobrane fragmenty, poprzycinane tak, że dało się na nich nie tylko omówić konkretny problem, ale też poznać specyfikę danego utworu. Uczniowie mieli szansę poznać największe dzieła literatury polskiej i światowej (Iliadę, Potop, Fausta czy Pana Tadeusza), połączyć je z aktualnymi kontekstami. Podręcznik był na tyle ciekawy, że wiele osób sięgało później po całe teksty. Czyż nie o to nam chodzi, kiedy myślimy o kanonie?
Może zamiast zabierać młodym ludziom godziny z życia na czytanie czegoś, co w ogóle ich nie zajmuje lub czego nie rozumieją, warto dać im mądrze wybrany fragment dzieła i ciekawie go omówić? Może pozwolić, aby to uczniowie sami zadecydowali, które lektury proponowane w podręczniku / podstawie programowej przeczytają w całości? Może zrezygnować w ogóle z omawiania w szkole utworów w całości?
Kiedy myślę o kanonie, widzę po prostu spis różnorodnych, wartościowych książek, klasycznych i współczesnych, które my, dorośli proponujemy młodemu człowiekowi. W szkole dajemy mu szansę, by dotknął fragmentu, poznał tematykę, zrozumiał wizję autora i sam zdecydował, czy chce sięgnąć po więcej. Kanon lektur to nie tylko kilka przypadkowo wybranych książek, których podstawowym zadaniem jest zachęcanie do czytania i dostarczanie rozrywki. Nie jest to także zbiór tekstów, które trzeba wkuć do egzaminu. To cała złożoność procesu stawania się dojrzałym człowiekiem, dokonującego się poprzez obcowanie z literaturą. Dzięki świadomej lekturze, zderzaniu swoich poglądów z poglądami innych ludzi podczas omawiania utworów, poznawaniu języka i kodu kulturowego uczeń rozwija umiejętności, które oddziałują na całe jego dorosłe życie. Wpływają na trafność podejmowanych decyzji, na relacje z innymi ludźmi czy poziom zrozumienia różnych aspektów świata.
No, to sobie pomarzyliśmy…