Nawykowy chaos
Być nauczycielem to trochę jak prowadzić kilka równoległych firm naraz. Jedna odpowiada za prowadzenie lekcji, druga za sprawdzanie prac, trzecia za rozmowy z rodzicami i uczniami. Do tego dochodzą projekty, rady pedagogiczne, szkolenia i cała papierologia, której nie widać z zewnątrz, a która potrafi zajmować długie godziny. Każda z tych „firm” ma inne priorytety, inne terminy, a wszystkie wołają o Twoją uwagę w tym samym czasie.
W tym natłoku łatwo zapomnieć, że obok jest jeszcze życie osobiste – rodzina, przyjaciele, pasje, zdrowie. Często spycha się je na dalszy plan, bo przecież zawsze jest coś na wczoraj do pracy, a szkoła nie kończy się dla nauczyciela z ostatnią lekcją. Przyjmujemy z pokorą, że „tak po prostu jest w tym zawodzie”. Jakby przeciążenie i brak czasu były wpisane w nauczycielską tożsamość.
Tymczasem to nie do końca prawda. Nie trzeba wielkiej rewolucji, by coś się zmieniło. Nie chodzi o rzucenie wszystkiego i wyjazd w Bieszczady. Wystarczy tylko zatroszczyć się o wprowadzenie drobnych nawyków, które porządkują chaos, zdejmują z barków część ciężaru i pozwalają odzyskać poczucie kontroli. Małe decyzje, które konsekwentnie wprowadzimy do swojego życia, mają moc odczarowania codzienności.
Tygodniowy brief – plan zamiast gaszenia pożarów
Ile razy zaczynałeś/aś tydzień z myślą „tym razem ogarnę”, a kończyłeś/aś go, mając wrażenie, że cały czas tylko goniłeś/aś zadania? Że każda wolna chwila wypełniła się czymś nagłym, a mimo to wciąż zostało mnóstwo do zrobienia? To poczucie ciągłego biegu nie wynika z tego, że jesteś źle zorganizowany/a. Ono jest skutkiem tego, że szkoła nieustannie dokłada obowiązków, a Ty próbujesz to wszystko pomieścić w swoim grafiku.
Planowanie może brzmieć jak banał, coś, na co przecież „nie ma czasu”. A jednak właśnie ten drobny nawyk robi największą różnicę. Zbudowanie tygodniowego rytuału, 15-20 minut, w którym bierzesz kalendarz i przelewasz na papier (albo ekran) wszystko, co masz do zrobienia. Wypisujesz zadania, przypisujesz im konkretne dni i godziny, nadajesz im priorytety. To jak zebranie sztabu przed bitwą: zamiast improwizować w chaosie, wiesz dokładnie, kiedy zajmiesz się sprawdzaniem, a kiedy przygotowaniem lekcji. Zarezerwujesz czas a sprawy administracyjne oraz znajdziesz przestrzeń regenerację.
To coś znacznie więcej niż zwykła lista „to-do”. To narzędzie, dzięki któremu przestajesz być zakładnikiem kolejnych niespodziewanych maili czy próśb. Zamiast reagować w panice, masz ramę. Co ciekawe, gdy zaczniesz z wyprzedzeniem rezerwować czas na swoje zadania, łatwiej też będzie Ci stawiać granice innym. Przestaniesz mówić: „zrobię, jak się znajdzie chwila”, a zaczynasz: „mam na to czas w środę o 14:30”. I nagle okazuje się, że to Ty zarządzasz tygodniem, a nie tydzień Tobą.
Mini praktyka na start: wybierz stałą porę (np. poniedziałek rano albo piątek po lekcjach), zaplanuj najważniejsze zadania i wpisz je w kalendarz razem z godzinami. Dorzuć 10% buforu na nieoczekiwane sytuacje.
Okna komunikacyjne – koniec dyżuru 24/7
Wyobraź sobie przerwę: właśnie wziąłęś/ wzięłaś łyk kawy, może udało się zjeść kilka kęsów kanapki… i nagle telefon wibruje. Nowa wiadomość w e-dzienniku. Palce automatycznie sięgają po ekran. „Rodzic pyta o ocenę”, „dyrekcja wysłała przypomnienie”, „uczeń zgłasza nieobecność”. Odpowiadasz natychmiast, bo tak trzeba. Inaczej pojawi się poczucie winy, że kogoś zawiodłeś/aś.
Problem w tym, że takich wiadomości w ciągu dnia potrafi być kilkanaście. A jeśli doliczyć popołudnia i wieczory – nawet kilkadziesiąt. I nagle okazuje się, że Twój umysł jest stale „pod telefonem”, w trybie czuwania, jakbyś była na dyżurze 24 godziny na dobę. To zabiera spokój, a przede wszystkim możliwość prawdziwego odpoczynku. Nawet jeśli fizycznie jesteś w domu, psychicznie wciąż jesteś w pracy.
Rozwiązanie? Okna komunikacyjne. Zamiast reagować za każdym razem, ustalasz 2–3 krótkie momenty w ciągu dnia (np. przed południem i późnym popołudniem), kiedy systematycznie zaglądasz do e-dziennika i odpowiadasz. Tylko wtedy. Reszta dnia jest wolna od powiadomień. Dzięki temu nie rozpraszasz się na lekcjach, nie przerywasz sobie odpoczynku i nie pozwalasz sobie na nieustające czuwanie.
Najciekawsze jest to, że rodzice, uczniowie i współpracownicy naprawdę szybko przyzwyczajają się do takich ram. Jeśli jasno zakomunikujesz, w jakich godzinach odpowiadasz, wiedzą, czego się spodziewać. To nie jest brak zaangażowania – wręcz przeciwnie. To sposób na to, by odpowiadać spokojniej, uważniej i pełniej. Paradoks polega na tym, że kiedy odpisujesz w zaplanowanych oknach, robisz to szybciej i z większą jasnością niż wtedy, gdy łapiesz wiadomości w biegu, między dyżurem a lekcją.
Mini praktyka na start: ustaw 1–2 krótkie okna na wiadomości i wycisz powiadomienia w pozostałym czasie. Dodaj w stopce: „Odpowiadam w godz. …”.
Mniej znaczy więcej
Nic tak nie wysysa nauczycielskiej energii jak stos zeszytów czy sprawdzianów piętrzący się na biurku. Każdy z nich zdaje się wołać: „Otwórz mnie teraz!”. I choć wiesz, że masz prawo do odpoczynku, to i tak często kończysz wieczorek lub w sobotę przy biurku, z poczuciem obowiązku: muszę napisać coś do każdej odpowiedzi, inaczej nie będzie rzetelnie. Tyle że to „coś” szybko zamienia się w długie komentarze, powtarzane w kółko trzydziestu uczniom. A potem przychodzi rozczarowanie: część uczniów ledwie rzuca okiem na ocenę, a Twoje starannie budowane zdania nikogo nie obchodzą. Ogrom wysiłku, niewielki efekt. I poczucie, że kręcisz się w miejscu.
Dlatego warto zmienić perspektywę. Zamiast traktować każde sprawdzanie jak literacki maraton, możesz uprościć proces i to wcale nie kosztem jakości. Zamiast długich elaboratów – krótkie kody i symbole z czytelną legendą, którą uczniowie potrafią samodzielnie rozszyfrować. Zamiast powtarzać trzydzieści razy „rozwiń argument”, zrób krótkie, zbiorcze omówienie na początku lekcji, oparte na przykładach z prac. Zamiast pisać obszerny komentarz do wszystkiego, wybierz jedno kluczowe zadanie, które najlepiej pokazuje poziom ucznia i na nim się skoncentruj.
To nie jest pójście na łatwiznę, lecz świadome przesunięcie uwagi na to, co naprawdę uczy i wspiera rozwój. Badania i doświadczenie wielu nauczycieli pokazują, że uczniowie więcej wynoszą z krótkiej, konkretnej informacji zwrotnej niż z rozbudowanych komentarzy. A Ty zyskujesz coś bezcennego: czas, który możesz przeznaczyć na odpoczynek, rodzinę albo przygotowanie ciekawszej lekcji.
Mini praktyka na start: przygotuj 6–8 prostych kodów na najczęstsze błędy, zrób legendę dla klasy i używaj ich przy sprawdzaniu.
Współdzielone zasoby – nie rób wszystkiego sam
Każdy nauczyciel zna to uczucie: kolejna lekcja, kolejny scenariusz, kolejne materiały… i znów siedzisz wieczorem, próbując wymyślić coś świeżego, co zaangażuje klasę. To daje satysfakcję, bo tworzysz coś swojego, ale też pochłania godziny, często kosztem snu, rodziny czy zwykłego odpoczynku. W dodatku wiele razy to, co przygotujesz, pokrywa się z tym, co w tym samym czasie robi Twój kolega czy koleżanka z równoległej klasy. Podwójna praca, zero oszczędności.
A przecież obok Ciebie są ludzie, którzy uczą tego samego. Mają podobne potrzeby, te same podstawy programowe, często nawet te same trudności w klasach. Dlaczego więc każdy miałby sam walczyć z przygotowaniem materiałów, skoro można to robić wspólnie?
Wspólne planowanie i dzielenie się zasobami to nawyk, który potrafi całkowicie zmienić codzienność. Jeśli w zespole ustalicie prostą zasadę: każdy raz w tygodniu przygotowuje jedną dopracowaną lekcję dla wszystkich, nagle okazuje się, że zamiast jednego scenariusza masz cztery, pięć albo sześć gotowych, dobrze przemyślanych lekcji. To oszczędność godzin, a jednocześnie gwarancja, że nie musisz wszystkiego wymyślać od zera.
Dodatkowy bonus? Poczucie wspólnoty. W zawodzie nauczyciela bywamy samotni – zamykasz się w klasie, radzisz sobie sam/a ze swoimi problemami. A gdy zaczynasz wymieniać się materiałami, pojawia się coś więcej niż tylko oszczędność czasu. Pojawiają się rozmowy, pomysły, wspólne szukanie rozwiązań. Wystarczy wspólny folder w chmurze, jasne zasady nazywania plików i odrobina dyscypliny, by system zaczął działać. I nagle czujesz, że nie jesteś w tym sam/a.
Mini praktyka na start: ustal z zespołem prosty system – np. każdy raz w tygodniu przygotowuje jedną lekcję „dla wszystkich”. Pliki wrzucajcie do wspólnej chmury, w jasnych kategoriach.
Mikroprzerwy – regeneracja wbudowana w pracę
„Nie mam czasu na przerwy” – to zdanie powtarza wielu nauczycieli. I trudno się dziwić: dzwonek ledwie ogłasza koniec jednej lekcji, a Ty już musisz być gotowy na kolejną, przygotować materiały, odpowiedzieć na szybkie pytanie ucznia albo zdążyć do pokoju nauczycielskiego, by zrobić sobie herbatę. Przerwy w planie istnieją, ale w praktyce pochłania je ksero, dyżury na korytarzu czy codzienne sytuacje wychowawcze.
Problem w tym, że takie tempo niekorzystnie wpływa na ciało i umysł. Energia spada, koncentracja się rozmywa, a drobne irytacje kumulują się w narastającą frustrację. I nagle o 14:00 czujesz, jakbyś miał za sobą nie pół dnia, ale maraton. Brak chwili wytchnienia nie jest więc oznaką pracowitości – to prosta droga do wypalenia i chronicznego zmęczenia.
Mikroprzerwy nie są luksusem. To higiena pracy, tak samo konieczna jak przygotowanie materiałów czy wpisanie ocen do dziennika. Wystarczy kilka minut, by „zresetować” układ nerwowy i dać sobie odrobinę wytchnienia. To może być zamknięcie się w sali i przejście kilku kroków w ciszy, krótki spacer wzdłuż boiska albo trzy głębokie oddechy przy otwartym oknie. Drobiazgi, które sprawiają, że do końca dnia zostajesz bardziej obecny, spokojny i uważny.
Największa różnica pojawia się jednak po pracy. Zamiast wracać do domu całkowicie wyczerpany/a i marzyć tylko o kanapie, odkrywasz, że masz jeszcze energię na rozmowę z bliskimi, spacer, książkę czy własne hobby. Żeby ten nawyk się przyjął, trzeba zmienić myślenie: przerwa to nie strata czasu, tylko część zawodowych obowiązków. Nauczyciel, który potrafi się regenerować, pracuje lepiej, jest bardziej cierpliwy i mniej podatny na stres. Wypalony i przeciążony nie pomoże ani uczniom, ani sobie.
Mini praktyka na start: zaplanuj trzy krótkie przerwy w ciągu dnia – choćby po dwie minuty. Wpisz je w swój kalendarz. Zamknij oczy, przeciągnij się, pooddychaj. To naprawdę działa.
Zacznij budować nawyki
Nie musisz od razu wprowadzać wszystkich pięciu nawyków. To nie wyścig i nie lista zadań do odhaczenia. Wybierz jeden, ten, który najbardziej z Tobą rezonuje. Może planowanie tygodnia, a może krótkie przerwy? Potraktuj go jak eksperyment. Daj sobie kilkanaście dni, żeby zobaczyć, co się zmienia. Dopiero gdy poczujesz różnicę, dołóż kolejny. W ten sposób powoli budujesz system, który zaczyna działać na Twoją korzyść.
Działaj metodą małych kroków. Nie chodzi o to, by całkowicie przebudować swoje życie w jeden weekend, tylko o to, by wprowadzać drobne poprawki, które z czasem zamieniają się w nowe standardy. To właśnie one stopniowo sprawiają, że codzienność staje się lżejsza.
W byciu nauczycielem chodzi nie tylko o to, by uczyć innych, ale też o to, by samemu nie zgubić radości z życia. Musisz mieć siłę i energię nie tylko dla uczniów, ale także dla siebie i bliskich. Równowaga jest możliwa i naprawdę zaczyna się od małych decyzji takich jak pozwolenie sobie na kilka minut przerwy.
Zacznij od jednej rzeczy. Zobacz, jak odzyskujesz czas, spokój i energię. A potem dodawaj kolejne nawyki. Spraw, by po dzwonku zostało coś jeszcze dla Ciebie – miejsce na Twoje życie, Twoje pasje, Twoje szczęście.
Jeśli spodobały Ci się mini praktyki na start zachęcam Cię do przeczytania artykułu TUTAJ oraz zajrzenia do mojego ebooka „Sztuka odpoczynku”, w którym znajdziesz krótkie ćwiczenia i praktyki, pomagające w pełnej regeneracji.