You are currently viewing Bzdury – dlaczego ich uczymy? #szkołaodkuchni

Bzdury – dlaczego ich uczymy? #szkołaodkuchni

Bzdury kontra LLL

Bzdury. Kolejna cecha charakterystyczna „szkoły od kuchni”, ubrana w pompatyczny strój pt. „wykształcenie”. Rodzicom i nauczycielom wydaje się, że dzieciaki poszerzają swoją wiedzę, że uczą się rzeczy ważnych, potrzebnych do nazwania się osobą wykształconą. Bzdury! Młodzi ludzie tracą masę czasu w szkole i wychodzą z niej bez najważniejszego narzędzia do życia w XXI wieku i w zmiennej rzeczywistości. 

Na każdym spotkaniu edukacyjnym można dziś usłyszeć o kompetencjach przyszłości. Nawet mój faworyt – strona facebookowa MEiN -poświęca temu zagadnieniu  trochę miejsca między zdjęciami JNP Dzbana na tle flag i panów w garniakach. Wydawałoby się, że temat został oswojony. Bzdury!

Jak na razie tylko gadamy. Gadamy o kreatywności. Debatujemy o wadze myślenia krytycznego. Rozwodzimy się na temat komunikacji i współpracy. Zapominamy jednak o najważniejszej umiejętności, która tak naprawdę powinna być osobnym przedmiotem od przedszkola – kompetencji uczenia się. Bez niej nie jesteśmy w stanie realnie rozwijać żadnych umiejętności. Bo jak mawiali „starożytni górale” z pustego i Salomon nie naleje. Tymczasem zamiast zająć się fundamentami, próbujemy wybudować gmach edukacji zaczynając od dachu. No cóż… Powodzenia.

 Przemycamy techniki przyswajania wiedzy między wódką a zakąską faktów wydłubanych  z podręczników, okazjonalnie prezentujemy je na godzinach wychowawczych i warsztatach, licząc na boską interwencje i oświecenie naszych uczniów. Nie chcę tutaj rozczarować wierzących, ale nawet w historii chrześcijaństwa iluminacje zdarzały się niezwykle rzadko… 

Warto zauważyć, że podejmowane przez nas próby kształtowania umiejętności przyszłości bez pochylenia się nad uczeniem i PRAKTYKOWANIEM  metod nauki, możemy sobie w buty wsadzić. Będziemy wyżsi. Po pierwsze żadna kompetencja przyszłości nie jest zawieszona w próżni. Żeby być kreatywnym, trzeba wiedzieć, co już było i umieć to wykorzystać.  Praca zespołowa zakłada, że członkowie grupy dysponują  jakimś zasobem „wiedzy twardej”. Wyobraźcie sobie zespół informatyków pracujących nad nową aplikacją, którzy każdą informację potrzebną im do napisania kodu muszą wygooglować. Bzdury? I tak, i nie. 

Po drugie  wraz z rozwojem technologii i zmianami społecznymi zmieniają się także  potrzebne człowiekowi umiejętności. Od kilkunastu lat krążymy mniej więcej w stałym zestawie, który można podejrzeć w publikacjach Światowego Forum Ekonomicznego.  Konia z rzędem jednak temu, kto odważy się przewidzieć, co będzie dalej, za 10, 20, 30 lat.  Być może to, co dziś uważany za absolutny basic czyli 4K przestanie mieć znaczenie?  I co wtedy? Co jeśli nie wyposażymy uczniów  narzędzia lifelong learning?

Edukacja_40

Obserwacja dwóch światów

Pracuję w dwóch szkołach – różne poziomy, inne filozofie edukacyjne. Szkoła A to liceum prywatne. Ciekawa szkoła, z fajną atmosferą, w której tak samo liczy się przygotowanie do egzaminów, jak i nauka poprzez wycieczki, warsztaty czy zajęcia fakultatywne.  Liceum jest jednak mocno wpisane w system – niby nie ma stopni, ale są punkty, niby stawia się na progres, ale są sztywne  widełki na oceny semestralne.  Raczej tradycyjne sposoby sprawdzania wiedzy – kartkówki, klasówki, prace domowe. Dużo uwagi poświęca się realizacji podstawy programowej i jej sprawdzaniu. Sporo godzin zajęć w szkole. 

Szkoła B to niewielka podstawówka, do której uczęszczają dzieci będące w trybie nauczania domowego.  W placówce nie ma stopni. Nauka opiera się o informację zwrotną, a stopień na świadectwo wynika z egzaminu końcowego. Nikt się tutaj jednak tymi egzaminami nie przejmuje i to nie dlatego, że są one w jakiś sposób lajtowe. Są całkowicie normalne i proceduralne. Podstawa programowa jest realizowana, ale bez ciśnienia. Podąża się za uczniami, bez paniki, czy zdąży się zrealizować wszystkie tematy.  W tej szkole realizacja lekcji tematycznych nie jest najważniejsza. To nauczyciel decyduje, co dzieje się na jego zajęciach, a tematy często podpowiada życie. Rozmawia się tutaj językiem porozumienia bez przemocy, konflikty rozwiązuje w kręgu, a uczniom daje autonomię w pakiecie z odpowiedzialnością. No i najważniejsze. Żadne dziecko nie trafi do tej szkoły, bez dwutygodniowego okresu próbnego oraz rodziców, którzy współpracują i są gotowi na wypełnianie zaleceń szkoły. 

Bzdury ścigają się z czasem

W szkole A już na starcie zauważyłam, że uczniowie podążają ścieżką 3Z – zakuć na sprawdzian, zaliczyć, zapomnieć. Gdy pojawiłam się na horyzoncie i wprowadziłam  prace, do  których nie podawałam w punktach, czego należy się nauczyć, zaczęły się schody. Okazało się, że mimo świetnych ocen w poprzednim roku szkolnym,  dobrego nauczyciela, uczniowie nie pamiętają właściwie nic.  Mimo kreatywnych zajęć, metod myślenia krytycznego, z których korzystam na lekcjach, i dużej aktywności grupy, diagnoza maturalna obejmująca zrealizowany dotąd materiał  wypadła bardzo blado. Z rozmów z uczniami o tym, jak się uczą, dowiedziałam się, że wkładają mnóstwo w pracy w coś, co nie daje rezultatów.  No więc zaczęłam przemycać techniki uczenia się na lekcjach, ale przy gigantycznym materiale polonistycznym i pracy z niezrozumiałymi tekstami, szansa na nauczenie się metod LLL jest niewielka.

Przy czterech godzinach polskiego w tygodniu i materiale jak na studiach polonistycznych, nie mam szans na poświęcenie choćby jednego bloku zajęć w miesiącu tylko na naukę tego, jak się uczyć.  Sznurek, na którym wisi miecz Demoklesa materiału do matury, robi się coraz cieńszy, a zegar tyka nieubłaganie powtarzając mi – jesteś w czarnej dupie z programem, nie zdążysz! Tak więc realizujemy bzdury zamiast zająć się tym, o co tu tak naprawdę chodzi. Kołowrotek się kręci i przy każdej kolejnej pracy wracamy do punktu wyjścia… Ten zaklęty krąg mógłby przerwać tylko czas na ćwiczenie i  omawianie technik uczenia się, czas na refleksje i analizę prac, czas, czas, czas…

books g8497b3e1e 1920

W szkole B nikt nie pyta, czy wszystkie tematy z planu pracy zostały zrealizowane.  Jest czas na to, by na lekcjach ćwiczyć techniki pracy własnej. Nie ma znaczenia, że temat rozciągnie się na następną lekcję. Można dać uczniom czas na to, by samodzielnie rozwiązali problem, poszukali odpowiedzi. Jest przestrzeń na rozmowy, refleksje. Uczniowie  mają szansę przeanalizować swoje sukcesy i porażki, próbować, mylić się, wymieniać doświadczeniami. Poznają techniki uczenia się, pracując wspólnie, samodzielnie i opisując, jakich metod użyli, by przygotować się do sprawdzianu. Ćwiczą. Nawet kilka razy w tygodniu. 

Na efekty nie trzeba  długo czekać.  Uczniowie czują się odpowiedzialni za swoją naukę. Przed sprawdzianami nie zawracają rodzicom głowy, bo potrafią uczyć się sami. Rozwijają swoją wiedzę, gdyż zapamiętują informacje trwale, a nie na chwilkę i nowe zagadnienia nadbudowują na tym, co już mają w zasobie. Rozwija się praca zespołowa, gdyż każdy uczeń dysponuje wiedzą bazową z różnych dziedzin. Nie traci się czasu na  poszukiwanie informacji i można skupić się na kreatywnych działaniach. Wiedza i umiejętności  przyrastają w oczach. Nie znaczy to oczywiście, że jest idealnie i każdy ma tak samo. Nie. W szkole panuje jednak atmosfera rozwoju i nawet słabsze dzieci dążą do zdobywania wiedzy. Wolniej, w mniejszym zakresie, czasem z porażkami. Wiedzą jednak, jak zdobywać i utrwalać wiedzę.

Mission impossible

Mogę się zastanawiać długo i namiętnie, co zrobić, aby moi uczniowie ze szkoły A z lekkością wystartowali w świat, w którym będą musieli wciąż i wciąż się uczyć. Myślę, że dla nich jest już trochę za późno, a ja (chociaż niektórzy tak sądzą), cudotwórcą nie jestem.  Nawet jeśli wygospodaruję trochę czasu kosztem Kochanowskiego, Norwida czy Żeromskiego i tak będzie do za mało na przeprowadzenie odwyku od nieskutecznych metod utrwalanych od nastu lat. Nie przebiję się przez naturalny dla człowieka odruch unikania wysiłku. Jeśli ktoś przez 10 lat był przyzwyczajony, do nauki na pamięć, która zajmuje mniej czasu, nie wskoczy z radością w techniki wymagające (przynajmniej na początku) dyscypliny i wysiłku.  Jedyne, co mogę jeszcze dla nich zrobić, to rozbudzić odpowiedzialność za swoją naukę. I to krok po kroku udaje mi się osiągać, choć wolałabym do tego używać innych metod, niz te, do których uczniowie są przyzwyczajeni…

 

monkey g75257d49d 1920

Nie wiem, jaki jest sens uczenia tych wszystkich bzdur, ale muszę to robić. Tego oczekuje ode mnie mój pracodawca, rodzice i uczniowie, nad którymi wisi ostrze matury. Przemycam, co się tylko da, na każdym kroku stawiam problemy do rozwiązania, wprowadzam techniki, mam jednak świadomość, że to kropla w oceanie i to najczęściej ta, której losem jest wyparować. Mam głębokie poczucie bezsensu, gdyż wiem, że odwyk od trucizny metod podawczych, odpowiedni czas na uczenie się i ćwiczenie w praktyce metod LLL spowodowałby szybsze i skuteczniejsze opanowanie materiału maturalnego. No ale co ja mogę, kiedy wszyscy poza mną uważają, że trzaskanie zadań z repetytorium, wkuwanie definicji i opisów utworów jest najlepszą metodą we wszechświecie? Maturę się jakoś zda, a pseudowiedza uleci sobie w niebyt. Bo przecież komu to wszystko potrzebne?

Dodaj komentarz