Projekt - ni pies ni wydra
Z projektem w szkole jest jak ze smokiem – wszyscy o nim wiedzą, ale niewielu go widziało. Wieść niesie, że dawno temu został wpisany do podstawy programowej i trzeba go wdrażać. Tak więc projektowo pracuje każdy – od dyrektora po konserwatora powierzchni płaskich, a nauczyciele toż po prostu wysysają wiedzę o projektach z mlekiem matki. Wystarczy wejść na stronę dowolnej placówki edukacyjnej, by zobaczyć dowody realizacji takich działań i opisy sukcesów. Projekt to zwykła rzecz. Codzienność. A jednak, gdy zaczynamy drążyć temat, robi się jakoś tak…niezręcznie.
Projektowa ściema
Projekt w edukacji to jedna wielka ściema. Nie wiem, jak wdarł się do podstawy programowej, zapewne na fali jakiejś mody i kolejnej próby przeszczepienia metodyki z innego systemu edukacyjnego. W naszych realiach projekt i szkoła to oksymoron. Dlaczego? Praca projektowa wymaga wspólnych działań, a w polskim systemie się po prostu nie współpracuje. Zwyczajnie nie ma na to przestrzeni – ani fizycznej, ani organizacyjnej, ani czasowej.
Projekty, którymi chwalą się placówki na swoich stronach, to najczęściej działania jednej osoby, która z jakiegoś powodu, wzięła na siebie trud dodatkowej pracy hobbistycznej. Taki koordynator wymyśla program projektu, pisze go, a następnie używa swojego uroku osobistego, by przekonać innych do zrobienia czegokolwiek, co można podpiąć pod projekt. Jest szczęściarzem, jeśli ma w gronie innych szaleńców lub dyrektora, który dobrze szafuje poleceniami służbowymi. Tak czy siak – koordynator ma najczęściej na głowie wszystko i jest niejako łącznikiem między „realizatorami projektu”, którzy w praktyce indywidualnie robią wyznaczone odgórnie zadania. Wisienką na torcie jest to, że w wielu przypadkach „zespół projektowy” nie spotyka się, nie rozwiązuje wspólnie problemów, a poszczególne osoby nie wiedzą, co robią inni.
Nauczyciele realizujący projekt nie mają skoordynowanych grafików, by mogli się spotkać. Nie mają mniej zadań bieżących. Cała praca, która powinna odbywać się w grupie, przy wspólnym stole, dzieje się gdzieś pokątnie. W biegu na przerwie, na grupie w social mediach lub po prostu na chybcika, gdy koordynator wyznaczy deadline. Bez wspólnego planowania, ewaluacji etapów, poszukiwania rozwiązań. A potem taka „metoda” ląduje w klasie.
Dziś będzie projekt
Można by napisać słownik o tym, co nauczyciele nazywają projektem. Może nim być praca na 2 godziny, polegająca na narysowaniu plakatu i przeniesieniu na niego informacji z podręcznika. Projekt to także zespołowa praca w domu, z udziałem rodziców. Albo też działanie długoterminowe, którego efektem jest coś wow, czym można się pochwalić przed dyrektorem. Problem w tym, że żadna z tych aktywności nie uczy tak naprawdę współpracy.
Zespoły są najczęściej dobierane losowo lub uczniowie mogą się połączyć sami. Refleksja i omówienie składów grup nie występuje. Podobnie jak przestrzeń na to, że ktoś nie znajdzie miejsca w żadnym zespole, gdyż np. zawiódł zaufanie uczniów podczas poprzedniej pracy. Nie. Takiej opcji nie ma, bo przecież każdy musi pracować tak samo. Odbieramy uczniom możliwość zmierzenia się w realnym problemem i wypracowania rozwiązania. Narzucamy je.
Kolejny krok to zadanie projektowe. Najczęściej nauczyciele dają uczniom gotowe zadanie do realizacji w zespole, określając dokładnie, co ma być efektem. I to właśnie ten finałowy produkt przejmuje władzę nad procesem i sprowadza projekt do działania, które nie dość, że pochłania dużo czasu, to jeszcze niewiele kompetencji rozwija.
Uczniowie fiksują się na tym, co ma być efektem projektu i od razu biorą się za jego tworzenie. Przyjmują pierwszy pomysł. Bez planu, bez przemyślenia możliwych rozwiązań, bez zastanowienia nad tym, czy będą w stanie wykonać swój pomysł w określonym czasie i na ile jest on skomplikowany. Na dzień dobry zabijamy całe serce pracy projektowej – dochodzenie do tego, jak można zrealizować temat, aby zrobić to w atrakcyjnej formie i szybko.
Następnie uczniowie dzielą się zadaniami. Każdy robi swoje. Ile zdąży na lekcji, resztę przynosi gotową z domu. Chociaż nie mamy wiedzy, jak wyglądała praca, jednego możemy być pewni – raczej nie rozwinęła kompetencji interpersonalnych. Uczniowie składają pracę w całość, często nie wiedząc, co robił kolega, nie rozmawiając o przyniesionym materiale. Zakładają, że każda osoba zrobiła gotowy kawałek pracy i nie ma potrzeby przegadania całościowej koncepcji projektu.
Niewiele uwagi poświęcamy temu, co dzieje się w zespole. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele koncentrują się na efekcie projektu, zapominając, że nie to jest najważniejsze. W grupach zazwyczaj pracuje tylko część osób. W imię ukończenia zadania biorą oni na siebie pracę innych, przejmują odpowiedzialność za projekt. Nierzadko wręcz samodzielnie wykonują całość zadania. Czy o to tu chodzi? Dlaczego nie odpuszczamy efektu, by przekierować uwagę na to, jak radzić sobie w takich sytuacjach?
Projekt w szkole
Niedawno na swoim profilu FB zapytałam Was, czego jest najtrudniej nauczyć w szkole. Odpowiedzieliście, że myślenia, odpowiedzialności, wnioskowania, samodzielności, rozwiązywania problemów. A przecież m.in. tego uczy praca metodą projektu. Zatem jeśli zgodnie z tym, co słyszę i czytam, wszyscy realizujemy projekty, to dlaczego te kompetencje nadal tak bardzo kuleją? Może dlatego, że koncentrujemy się za bardzo na efekcie, a za mało uwagi poświęcamy procesowi? A może wcale nie wdrażamy projektów w sposób, który pozwoliłby rozwijać umiejętności miękkie? Jak sądzicie?
Chciałabym napisać na temat projektów kilka tekstów i pokazać, jak można skutecznie wykorzystać tę metodę. Byłoby mi miło, gdybyś podzielił/a się ze mną swoimi obserwacjami na temat pracy projektami w szkole. Jak to jest w Waszych szkołach? Podobnie? Inaczej? Dajcie znać w komentarzach lub na FB.
Będzie mi miło jeśli postawisz mi kawę 🙂