You are currently viewing Lektury – jak pogodzić skrajności?

Lektury – jak pogodzić skrajności?

Lektury - never ending story

Lektury – temat rozgrzewający opinię publiczną do czerwoności zawsze, gdy ktoś zaczyna majstrować przy podstawie programowej.  Nic więc dziwnego, że powrócił jak bumerang wraz z nową Ministrą i zapowiedziami zmian.  Znów w przeciwnych narożnikach stanęli zwolennicy i przeciwnicy Sienkiewicza. Na światło dzienne wypełźli obrońcy kanonu lektur i innowatorzy. I znów ciałem stało się przysłowie, gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania.  Jedni chcą wykreślać „Pana Tadeusza”, drudzy pogrzebać Żeromskiego, a jeszcze inni całkowicie zrezygnować z klasyki. Argumentom za i przeciw nie ma końca, jakby w całym tym zamieszaniu chodziło o konkretne tytuły czy nazwiska. 

Przyglądam się całej tej lekturowej histerii i zastanawiam się, o co ta cała heca.  Mam wrażenie, że siedzę w klasie Bladaczki i ze wszystkich stron słyszę ten sam wykład – „XY wielkim poetą/pisarzem był”. I wiem, że jakąkolwiek lekturę zaproponujemy uczniom do czytania, zawsze znajdzie się jakiś Gałkiewicz, który ryknie „No jak zachwyca, skoro nie zachwyca”.  

Kanon lektur - potrzebny czy nie?

Nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie.  Z jednej strony ogranicza i narzuca czytanie tekstów, które  są bardzo dalekie od doświadczenia współczesnych uczniów. Jednak z drugiej – buduje ciągłość kulturową między pokoleniami oraz rozwija wiedzę czytelników. Gdy patrzę na to, co się dzieje wokół nas, jestem nawet skłonna stanąć po stronie tych, którzy zażarcie bronią lekturowej tradycji. 

Zgadzam się także z tymi, którym brakuje w  zestawie lektur  wartościowych tekstów współczesnych, poruszających problemy, z którymi nie mieli szans spotkać się nasi przodkowie. Gdy czytałam „Wiek paradoksów” Natalii Hatalskiej, cały czas miałam z tyłu głowy myśl, że fragmenty tej publikacji powinny być lekturą. Podobne odczucia mam odnośnie Harariego, Eco, Zafona czy mocno kontrowersyjnego Coelho. Czy zatem w kwestii kanonu stoimy na straconej pozycji? Czy da się rozwikłać kwestię listy lektur tak, aby wilk był syty i owca cała? 

Wróćmy do Sinka

Kiedy pojawia się temat lektur, wszyscy koncentrują się na autorach i tytułach, czyli na tym, CO ma być na tej liście. A może tak wrócić do koncepcji Simona Sinka i jego „złotego koła”?  Według niego, liderzy i organizacje, które komunikują się od środka do zewnątrz, czyli od “dlaczego” do “co”, mają większą szansę na odniesienie sukcesu.  Wydaje się, że tę zasadę można swobodnie zastosować do rozwiązania problemu lektur.

Jeśli zadamy sobie pytanie, po co nam  lektury w szkole, łatwiej będzie odpowiedzieć na dwa kolejne pytania „złotego koła”. Moim zdaniem powinniśmy zwrócić uwagę na dwa cele 1. zachęcanie uczniów do czytania książek 2. utrzymanie ciągłości kulturowej / uczenie kodu kulturowego. Aby spełnić te dwa elementy, wcale nie potrzebujemy stałej listy lektur. Co więcej, absolutnie nie potrzeba zapisu o czytaniu tekstów w całości. Można więc stworzyć bardzo długą listę zalecanych książek, z których nauczyciel wybiera teksty i omawia je we fragmentach. Wtedy łatwo dostosować lektury do możliwości uczniów, ich zainteresowań czy też lokalnej kultury.       

Mniej znaczy więcej

Jestem fanką fragmentów. Jeśli ktoś z Was uczył kiedyś na podręcznikach „To lubię”, na pewno mnie rozumie. Odpowiednio przycięte fragmenty, poprzedzone krótkimi wprowadzeniami, pozwalały omawiać z uczniami gimnazjum największe dzieła literatury. Czytaliśmy Fausta, Iliadę, Rok 1984, Hamleta. Fragmenty dawały możliwość poznania zarysu fabuły i skoncentrowania się na jakimś problemie, który dawało się omówić w ciągu 1-2 lekcji. Ponadto na przyciętych lekturach można było ćwiczyć czytanie różnych rodzajów tekstów oraz uczyć tego, jak pracuje się z trudniejszymi utworami literackimi.

Tak zaplanowane poznawanie tekstów kultury nie pozwalało się nudzić. Można było omówić sporo różnych lektur – od klasyki po współczesne konteksty. Ponadto perfekcyjnie dobrane fragmenty budziły zainteresowanie uczniów i często zachęcały do przeczytania całej książki. Taki system dawał także dużo swobody nauczycielom, którzy mogli proponować młodym ludziom także  teksty spoza kanonu.

Pomysł na lektury

Zamiast tracić energię na beznadziejne kłótnie o to, co powinno być lekturą, uznajmy, że książki, które mamy w kanonie są wartościowe. Poruszają problemy, które są aktualne, mimo iż zmieniły się czasy. Czy jednak uczeń musi znać je w całości? Nie sądzę. Może lepiej przeczytać wspólnie jeden ciekawy fragment,  zestawić go ze współczesnym kontekstem, omówić język, podyskutować o wartości danego tekstu dla naszej kultury i historii,  niż marnować czas na zmaganie się z lekturami, które uczniowie znają głównie z opracowań?

Może zamiast zajmować dzieciakom czas na czytanie książek, które im się nie podobają, lepiej pokazać im różnorodność świata literatury, zapoznać z fragmentami i pozwolić wybrać to, co przeczytają w całości w wolnej chwili? Tym sposobem zyskamy nie tylko ciągłość naszej kultury, ale także świadomych czytelników, którzy będą sięgać w dorosłym życiu po różnorodne lektury.

Dodaj komentarz